#17 Agnieszka Lis - Karuzela
sierpnia 29, 2017Życie jest nieprzewidywalne. Ktoś kiedyś powiedział, że najlepszy sposób, żeby rozbawić Boga to opowiedzieć mu o swoich planach. Nasze rozmyślania na temat przyszłości mogą bowiem szybko zostać zamiecione pod dywan albo wyrzucone na śmietnik, kiedy okaże się, że los ma na nas zupełnie inny pomysł.
"Karuzela" Agnieszki Lis jest właśnie ponurą odpowiedzią na snucie planów i marzeń na przyszłość. Renata jest gospodynią domową, zabieganą żoną i matką trójki dzieci. Codzienność zajmuje jej zawożenie pociech do szkoły, gotowanie, sprzątanie, odbieranie córki i dwóch synów, odrabianie z nimi lekcji, czekanie na wracającego z pracy męża. Frustracja mogłaby sięgać zenitu, ale pomimo początkowych narzekań, wydaje się, że bohaterka jest zadowolona ze swojego życia.
Ale gdyby nie przeciwności losu, nie byłoby tej opowieści. Z dnia na dzień, ze względu na poważną chorobę spokój rodziny zostaje zburzony.
Okładkę tej obszernej książki zdobi polecenie od samej Magdaleny Witkiewicz, która określa ją mianem wzruszającej. Zastanawiam się tylko, który moment aż tak bardzo rozemocjonował tę świetną pisarkę. Ja, choćbym wzięła kilof i zaczęła podkopywać się pod drugie, a może i nawet trzecie dno, nie zdołałam znaleźć momentów, które w pełni oddawałaby to określenie. Owszem, tematyka poruszana przez Agnieszkę Lis sama w sobie wywołuje współczucie, litość, żal czy smutek. Tyle, że sam wybór myśli przewodniej powieści nie gwarantuje wywołania uczuć adekwatnych do przedstawianego zagadnienia.
Przeczytałam już kilka pozycji, w których główny bohater/bohaterka został dotknięty chorobą nowotworową. I z reguły od początku czułam ogromną sympatię dla chorego i mocno kibicowałam, by znalazł w sobie siłę do walki, a lekarze odpowiednie lekarstwa. Tutaj, choć mocno się starałam, nie potrafiłam znaleźć w sobie przyjaznych uczuć dla Renaty. Rozumiałam, że kobieta boryka się z ogromnym brzemieniem, bo ma rodzinę, której jest potrzebna i ma w sobie wielką wolę życia, ale kiedy ważniejsze stawało się dla niej rozmyślanie o tym, co narozrabiał mąż, zaczęłam się zastanawiać co dla niej jest w końcu ważniejsze i czy aby na pewno jest to zdrowie. Odmalowana przez autorkę postać chyba w żadnym momencie nie wywołała we mnie cieplejszych uczuć, a przez to nie potrafiłam odpowiednio skupić się na całej historii.
W większości, w książce dominują dialogi. Suche, bez tych dodatkowych opisów, które pozwalają spojrzeć na sytuację oczami bohaterów. Jak dla mnie - kolejny minus. Wymiana zdań przesączała się przez kartki jak woda z dziurawej butelki. Czasem konwersacji było po prostu za dużo i nierzadko rozmowy nie wnosiły wiele do treści historii. Czy tylko ja nie pojmuję dyskusji o tabletce na chorobę lokomocyjną dla Miłosza? Czy był w niej ukryty sens, którego ja nie zdołałam zauważyć?
Nie podobały mi się również retrospekcje. Zazwyczaj z wielką uwagą wczytuję się we wspomnienia, bo dają wgląd w myśli bohatera i wyjaśniają kilka zawiłości, które pojawiają się w fabule. Ale te zaserwowane w "Karuzeli" nijak nie pasowały do aktualnego rozwoju sytuacji. Zwłaszcza rozmowy między tajemniczą dziennikarką i pisarzem. Wydawały się pochodzić z innej bajki, jakby miały znaleźć się w innej książce, a przez przypadek znalazły się tutaj.
Nie wiem czy polecić tę książkę. Motyw chorób nowotworowych jest niezwykle ważny dla postrzegania tego problemu w społeczeństwie, w szczególności przeprowadzania regularnych badań. I naprawdę łatwo jest to wszystko zepsuć. Dlatego, ze względu na mnogość podobnych pozycji, radziłabym oszczędzić sobie czytania "Karuzeli" i znaleźć coś bardziej przystępnego.
0 komentarze